Biega? Biega. I to jak! Witold Walczak był gościem kolejnej odsłony wakacyjnej audycji "Lato bez filtra" w Radiu Q. I od razu uprzedzamy: to nie była rozmowa o joggingu po parku. To była podróż po meandrach ultraświadomości, mokrych butów, górskich mgieł, 240 kilometrów i jednego malującego płot pana, który uratował życie bidonem wody z kranu. Gotowi? No to jedziemy – na długodystansowym luzie.
Witold Walczak, 37 lat (tak, sam podał!), tata i mąż na medal, ale przede wszystkim: człowiek, który dla frajdy biegnie 240 kilometrów po górach, w deszczu, błocie i w dzień jak i w nocy – bez filtra i bez grama marudzenia. Jak sam mówi:
Bawi mnie to. Najbardziej bawi mnie świadomość, że jestem w stanie to zrobić, że wielu ludzi rezygnuje, a ja wciąż biegnę.
No cóż, są ludzie, których bawi Netflix, są tacy, których bawi bieganie przez dwie noce i dzień. Każdemu jego Everest.
Co decyduje o przetrwaniu w ultramaratonie? Nie tylko silne nogi, ale przede wszystkim – głowa. A ta u Witka działa jak szwajcarski zegarek:
Ultra nie bierze jeńców. Jak ktoś idzie z podejściem ‘jakoś to będzie’ – to nie będzie. Po 60., 70. kilometrze dopiero wpadam w taki tryb, taki transik. Zaczynam łapać ludzi jak łowca. Spokojnie, krok po kroku.
Tu nie ma miejsca na przypadek. Jest plan A, B i C, a potem modyfikacja D, E i F, bo pogoda to największy troll ultramaratonów. A jak zabraknie wody – cóż, wtedy:
Zatrzymałem się w miasteczku i poprosiłem pana, który malował płot, żeby nalał mi wody. Spojrzał na mnie jak na wariata. ‘240 kilometrów? Od wczoraj biegniesz?’ No… tak.
Sam się prowadzi, sam się trenuje, sam się motywuje
Bez trenera, bez sztabu, bez sponsorów. Budżet domowy, rodzinna logistyka i bieg do pracy – dosłownie. Codziennie. A w nogach już prawie 4000 kilometrów w tym roku. Tyle co niektórzy samochodem w 12 miesięcy:
Ja po prostu biegam do pracy. 8 w jedną, 8 w drugą. A po pracy – coś jeszcze. Rower, interwał, las… Do tego zero presji, słuchanie ciała, wspierająca rodzina i córka, która zna tylko tatę w wersji „z buta": Ona ma pięć lat. Ja biegam sześć. Więc dla niej biegam całe życie. I też już coś ją ciągnie w stronę ruchu.
Co dalej? Witek nie zwalnia. Na oku już kolejne wyzwania: 255 km w Bieszczadach, a potem… 377 kilometrów w Trójkącie Sudeckim, czyli tzw. Bieg Kreta. Limit? 96 godzin. No i marzenie: kiedyś przebiec GSB – Główny Szlak Beskidzki, prawie 500 km:
Na rekord nie lecę. Ale fajnie byłoby to zrobić w 120 godzin. Tak na spokojnie.
Tak, spokojnie. 5 dni. Z plecakiem. Przez pół Polski. A my w tym czasie zdążymy zamówić pizzę, obejrzeć sezon serialu i dalej nie wyjść z domu.
Witek ma też złotą radę dla tych, co patrzą na życie przez ekran smartfona:
Nie każdy musi zacząć od ultramaratonu. Ale warto wyjść. Tam na zewnątrz też jest fajnie. A jak coś boli? To minie. Jak w życiu. Bieganie uczy mnie, że wszystko da się przetrwać. Kryzys przyjdzie – i odejdzie.
Czego mu życzyć?
Frajdy z biegania. I braku kontuzji. Bo frajda to największy napęd.
My trzymamy kciuki, Witku – za kolejne kilometry, za spokojne kolana i za to, żebyś zawsze miał kogoś z wężem ogrodowym pod ręką.
Audycja: „Lato bez filtra” – codziennie o 16:00 na 107 FM.Bez ściemy, bez kitu, bez zbędnego pitu-pitu.
A jeśli przegapiłeś, co jest jednak sporym faux pas! to odsłuchaj poniżej...
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz